Człowiek naszych czasów to zazwyczaj wielki sztywniak.
Jest zamrożony w swych traumach, utknięty w przyzwyczajeniach, usztywniony w ciele, zamknięty w klatce lęku.
Ścisło zaciśnięty odbyt, joni, wciągnięty brzuch, zapieczona przepona, zapadnięte płuca, sztywne, zgarbione plecy, skurczone barki, zakleszczone gardło, zagryzione szczęki, skołkowaciały język, zasznurowane usta, zakleszczone myślenie….
Taki obraz masy naszej odzwierciedla świat jaki tworzymy.
Pełen zakazów, nakazów, napięć, procesów, procedur, zarządzeń, konwenansów, savoir-vivrów, musików, powinności, ocen, wymagań, standardów i miar.
Głupot pełno i absurdów na każdym kroku. W polityce, szkole, kościele każdym…
Właściwie uzdrowienie tego świata może się wydarzyć dopiero kiedy większość z nas – tworzących go – się rozluźni…
Nie widzę innej drogi jak terapia dla każdego. Ale nie taka kozetkowa, gadana…
Od niej można zacząć, bo czemu nie – gdzieś zacząć trzeba.
Ale bez rozpuszczenia zacisków w ciele (a czasem france od życia płodowego tam siedzą) nie zmieni się wiele.
Bo przez głowę to niby wiem, niby widzę, ale dalej w potrzasku żyję…
Do uzdrowienia potrzeba pracy z ciałem.
Potrzeba puszczenia go i rozluźnienia.
Potrzeba nam rozluźnienia w miednicy, wolnych, luźnych brzuchów, otwarcia gardeł, szczęk puszczenia.
Potrzeba nam głosu swego wydobycia.
Dlatego tak kocham mantry.
Dlatego kocham jogę kundalini.
Za wszystko ją kocham, ale za mantry troszkę bardziej.
Mantrą można się otulić, ukoić, poruszyć istotę człowieczą na poziomie wszystkich dziesięciu ciał.
A własnym głosem – jak mówią – dotykamy siebie 100 razy mocniej niż jakimkolwiek innym instrumentem.
Silniej niż gong, misa, kamerton, o nagraniu z elektroniki nie wspominając.
Własnym głosem sięgamy drogi mlecznej i kto wie… może nieco dalej…
Kocham kiedy na zajęciach otwierają się gardła do mantry. Za nimi od razu serca się uwalniają, płuca wyswobadzają, brzuch mięknie, przepona uelastycznia…
Kibicuję każdemu kto jeszcze się wstydzi.
Wstydzi się wydać swój własny dźwięk, zostawić w przestrzeni swoją sygnaturę. To tak jakby wstydził się być, istnieć i żyć…
Kibicuję aby nie przestawał próbować. Kibicuję by nie rezygnował z praktyki… Bo wiem, że wcześniej czy później zaśpiewa, odetchnie głośno, zrobi wydech „z dźwiękiem” – jak lubimy na jodze…
I wtedy, choć na mały moment, poczuje „Jestem”.
Bo „Jestem” jest subtelne ale mocarne. Raz poczute już nigdy nie znika. Kiedy raz poczujesz ten stan to nie ma odwrotu. Choćby Cię wołami ciągnęli zawsze będziesz tęsknić za byciem…
po prostu…
Dlatego robię jogę kundalini.
Bo joga jest o ruszeniu.
Ruszeniu ciała fizycznego, energetycznego, wpuszczenia powietrza do ciała mentalnego… jest o rozszerzeniu człowieka, rozrzedzeniu, usunięciu zatwardzeń i zacisków.
Dlatego joga uzdrawia.
Uzdrawia Ciebie, potem Twój dom, potem okolice a dalej całą Ziemię…
Dlatego robię jogę.
I zapraszam na nią każdego.
W Strefa Bycia – Twoja przestrzeń rozwoju we wtorki i czwartki wieczorem.
Zapraszam też na Emocje – Dary Duszy
A kobiety na Esencja Kobiety – Kobieca Majówka
i Soczystość – Kobiecy wyjazd na Zanzibar VOL 2
Czas na nas kochani.
Czas się uwolnić!
Chodźcie!